piątek, 25 lutego 2011

Prośba...

W poniedziałek muszę iść do szpitala. Bardzo Was proszę zatem o trzymanie kciuków za nas i jeśli macie nadmiar pozytywnej energii o przesłanie odrobiny, bo bardzo jej potrzebuję...

Zdrowia przede wszystkim życzę i pozdrawiam, 
Jagodzianka.

wtorek, 22 lutego 2011

Od (mojej) kuchni - część druga...

  Dawno temu w tym poście MOJA KUCHNIA pokazywałam, jak wygląda moje królestwo. Zaprezentowałam wtedy tylko jedną ścianę, bo na drugiej nie było nic oprócz starego stołu (zeszlifowanego i przygotowanego do ozdobienia) i krzeseł do kompletu, ale nie zeszlifowanych z braku siły i czasu. Od tej pory dużo się zmieniło, bo stół, co prawda nie został ozdobiony, ale wyniesiony do piwnicy, a w jego miejsce stanął nowy - rozkładany, który okazał się niezbędny na kolację wigilijną. Krzesła są wciąż te same, ale już niedługo będą miały spotkanie ze szlifierką, a potem je pomaluję... na zielono;)
Wiem, wiem. Mam bzika na punkcie wnętrz w tym kolorze. Jedni wolą biel, popiel a ja zielony, który mnie po prostu uspokaja i daje poczucie bezpieczeństwa.
Oprócz tego stołu nowego pojawiły się dwie półeczki, które sama pomalowałam. Niby nic... ale ta maleńka zmiana, nowość sprawiły, że poczułam chęć tworzenia, upiększania...


Co zatem ja zrobiłam?
Dorobiłam słoiczki na bakalie. Proste, kolorowe. To, że zarówno na małym jak i dużym słoiku jest napisane "rodzynki" to nie pomyłka. Mam w domu dwa rodzynkowe potwory;)

Kolejną rzeczą, z której jestem zadowolona, to zakończenie prac nad słoiczkami na przyprawy. Pierwszych dziewięć zrobiłam ze trzy lub cztery lata temu. Dopiero jak miałam zacząć wycinać rozmaryn zrozumiałam, dlaczego tak długo czekałam z dokończeniem serii. Zawzięłam się jednak i niedzielną nocą, podczas słuchania programu Grażyny Dobroń w radiowej "Trójce", wszystko zrobiłam. Oto efekt:
 

To nie wszystko, kochani! Oglądając ostatnio prace Agnieszki Arnold, zachwyciłam się jej kurczakowym zegarem. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie robię prac w stylu country  painting, skoro tak bardzo się mi podobają i jak najbardziej odpowiadają mojemu gustowi... No i siedziałam w nocy do trzeciej, by zmienić taki stan rzeczy...
Jaga rano stwierdziła, że  to nasza rodzina i ...dlaczego nie ma Fasola? Niedługo zatem domaluję czwartego kuraka gdzieś na górze;)
A propos Fasola!

Zostałam teraz obiektem edukacji dzieci. Koleżanka, pokazując swojej córce mój brzuch, tłumaczyła jej, że tam w środku jest dzidziuś i że ona też była w brzuszku swojej mamusi.
Anielka zszokowana: I ja leżałam koło kupy?
***

Na zakończenie chciałabym pokazać swoje rolety... w kuchni, oczywiście ;). To również najnowszy zakup. Ponieważ nie jestem zwolenniczką firanek, zasłonek i zazdrostek, instaluję w swoim domu rolety. Staram się jednak, by były inne niż wszystkie. I tak jak znalazłam sówki do sypialni bez problemu, tak z kuchennym motywem miałam ogromny problem. Aż wpadłam na pomysł, że może wydrukuję na nich własne zdjęcie! Jak pomyślałam, tak zrobiłam i tak fragment kamienicy w Yvoire ozdabia moją kuchnię i sprawia, że znów jestem myślami i wspomnieniami zupełnie gdzie indziej...Szczęśliwa...

Pozdrawiam wszystkich zaglądających oraz tych, którzy skrobną parę słów. Przesyłam energię i do następnego postu!

Jagodzianka.

sobota, 19 lutego 2011

Będzie krótko, lewendowo...

Na zlocie w Bolesławcu zaczęłam robić ten kuferek, bo było mi wstyd, że każda z dziewczyn coś tworzy, a ja nic... Natchnienia nie miałam, aż w końcu... W domu wpadłam w lekki szał tworzenia...



Słonecznej niedzieli życzę,
Jagodzianka.

czwartek, 17 lutego 2011

Optymistyczny post.

Wczoraj otrzymałam prezent od Walentynki. Ale zostałam mile zaskoczona! W paczuszce odkryłam piękne decupażowe kolczyki. oczywiście ZIELONE :) Radość moja nie miała granic. ale cóż się dziwić? Same zobaczcie!

Kaszypado, serdecznie dziękuję!


Wczorajszy dzień był nie tylko ponury, ale i bardzo "śpiący". Nie miałam siły na nic, nawet humoru mi brakowało. Jedyną chwilą przyjemności był obiad... Na życzenie córci zrobiłam naleśniki z ... jagodami (własnoręcznie zebranymi) i bitą śmietaną osobiście ubitą... Rozkosz podniebienia!


Był czas, że dużo podróżowaliśmy. Mimo że były to naprawdę duże odległości, bardzo za nimi tęsknię, bo uwielbiałam te chwile: obserwowanie zmieniającej się przyrody, zalesionych pagórków i gór... Jagoda, choć dzielnie znosiła i nadal znosi długodystansowe podróże, w ramach uatrakcyjnienia tego czasu zawsze wybierała, jakie będziemy słuchać piosenki i przy okazji... podśpiewywać z wykonawcami. Jedną z naszych ulubionych piosenek dziś Wam przedstawię. Zawsze się przy niej śmieję, a w samochodzie śpiewamy z mężem na dwa głosy...
To dla Was! Na wprawienie Was w dobry humor i wywołanie uśmiechu na cały dzień!

Pozdrawiam,
Jagodzianka.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Obchodzę dziś z... daleka!

Ja: Kochanie, jak będziemy obchodzić walentynki?
Mąż: Z daleka! 

I będzie na tyle, jeśli chodzi o dzisiejsze świętowanie ;)

***
No troszkę miłośnie będzie. Miłośnie i słodko. Baaaardzo słodko! Mój mąż miał urodziny. co prawda w styczniu, ale dopiero dziś mam okazję o tym powiedzieć. Nie będę się rozwodzić nad tym wydarzeniem, ale muszę napisać, ze zrobiłam na tę okazję Mężowi tiramisu.Nie wiem, które z nas więcej tego zjadło... Ach! To lubię!

Tiramisu

  • 30 dag podłużnych biszkoptów;
  •  50 dag mascarpone;
  • 4 jajka;
  • 4-5 łyżek bardzo drobnego cukru kryształu;
  • 2 łyżki kawy rozpuszczalnej;
  • 50 ml alkoholu (np. likier migdałowy amaretto rum koniak, żubrówka);
  • 2 łyżki ciemnego kakao;
Wsypać do miseczki kawę rozpuszczalną oraz  niepełne 2 szklanki niezbyt gorącej wody. Wymieszać. Dodać do tego alkohol (ja wlałam więcej niż było w przepisie, bo 75 ml) i  odstawić do ostygnięcia. 
Oddzielić białka od żółtek. Do żółtek wsypać 3/4 przygotowanego cukru i ucierać mikserem na kogel-mogel. Wrzucić do kogla-mogla serek mascarpone i najpierw lekko wymieszać łyżką, a potem mikserem. Miksować tak długo, aż składniki się połączą. Do białek dodać szczyptę soli i ubić z nich pianę. Gdy zesztywnieje, wsypać pozostały cukier i kontynuować ubijanie przez 1-2 minuty. Przełożyć ubite białka do naczynia z kremem i delikatnie wymieszać łyżką.
Następnie należy brać  po jednym biszkopcie i na moment zanurzać w naparze. Mają być wilgotne tylko z wierzchu. Nasączone należy układać rzędami, aż przykryją dno naczynia. 
Wtedy należy wyłożyć na ciastka połowę kremu i oprószyć przez sitko połową kakao.(Ja  posypałam kawa zmieloną) Następnie ułożyć drugą warstwę nasączonych ciastek i  przykryć resztą kremu. Deser przez co najmniej 5 godzin musi zastygać w lodówce. Dopiero przed podaniem posypać tiramisu resztą kakao. Gdyby deser nie dał się kroić, może nakładać łyżką.
 A teraz Was zaskoczę! O Bożym Narodzeniu wszyscy zapomnieli? To ja przypomnę, bo muszę pokazać bombki, jakie dostałam od kuzynki z Koniakowa! Sami rozumiecie... Cudo nad cudami!

 


Przypomniałam nimi zimę? To teraz przedstawię gorrrące fotki ze zlotu dekupażystek w Bolesławcu, który odbył się w ten weekend. Bardzo się cieszę, że dałam radę tam pojechać! Bawiłam się świetnie, choć niewiele zrobiłam. Za to poznałam cudnowne osoby, popatrzyłam, jakie cuda potrafią robić dziewczyny, pośmiałam się i pojadłam ! Organizacja była doskonała, a Gospodynie niezwykle ciepłe i życzliwe!Czego mi więcej było trzeba?
Miłego tygodnia życzę!
Jagodzianka.